top of page

Al Baha - czyli dalej góry

  • aga1498
  • 27 mar
  • 2 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 30 mar

Trochę z nosami na kwintę ruszyliśmy rano do Al Baha. Nasz gospodarz z Al Ula powiedział, że to jedno z jego ulubionych miejsc, ale poleca zwiedzanie z przewodnikiem. W planie dwie wioski górskie i rynek w Al Baha.  Długo się wahaliśmy rozważając różne opcje. Uznaliśmy, że przewodnik może uratować ostani dzień naszych saudyjskich wakacji. I to był strzał w dziesiątkę!


Z punktu widokowego w piknikowym parku miejskim roztacza się piękny, choć tego dnia, zachmurzony widok


Zwiedzanie wioski Thee Airn(Źródło) to nie tylko poznanie historii miejsca i wspięcie się na sam szczyt


To również wizyta w meczecie (tak, wolno było nam wejść)


Na plantacjach krótkich bananów u stóp wioski. Smakują trochę inaczej. Są jakby bardziej aromatyczne a równocześnie mniej słodkie. Uznawane za rarytas :-)


I wizyta „u źródła”, dzięki któremu plantacje są możliwe


Na dole jeszcze małe zakupy: banany i.... nie doszłam na razie co to.... taka jakby rozgałęziona palma, może juka. Jej młode liście wydają zapach. Te liście ludzie wkładają do szaf, do wnętrza poduszek - żeby te ładnie pachniały. Dla mnie trochę za intensywny zapach. ale w połączeniu z bazylią i w strojnym bukiecie prezentowało się to pięknie i wonnie.


Droga w góry do Rocks Resort, niesamowita!!!!!

Sam resort przecudny,. W Ramadanie nieczynny, ale nasz przewodnik świetnie się zna z właścicielem :-)


Położenie resortu bajeczne, wsród skał. Można skorzystać z kilku pokoi, można sobie rozbić namiot, albo spać w jaskini. Gospodarz tego miejsca w takiej jaskini się urodził i mieszkał. Teraz jest dobrze sytuowanym człowiekiem prowadzącym resort w górskiej, letniskowej wiosce. 


Po drodze mijaliśmy liczne letnie domy zamożniejszych ludzi z okolicznych miast. Wszystkie, delikatnie mówiąc, wyglądają jak opuszczone kilka lat temu budowy. Dopiero wieczorem, po światełkach w oknach widać, że gdzieniegdzie są ludzie. Cisza aż dźwięczała w uszach. A czasem nawet słychać po zachodzie słońca wilki….


I jeszcze gospodarz zaprosił nas na kolację, a w zasadzie śniadanie. czyli break fast - przerwij post. Logiczne przecież. A to, że po zachodzie słońca….

Post przerywa się daktylem, jogurtem lub woda. Pakistańscy pracownicy przygotowali chleb zalany jogurtem polany świeżymi pomidorami z czosnkiem i chili - zadziwiająco proste i pyszne. Gospodarz zaserwował makaron z lekka unużany w pomidorowym sosie, my daliśmy na wspólny stół banany z plantacji The Ain. Potem jeszcze herbata i słuchanie ciszy….



Trochę miałam pietra jak zjeżdżaliśmy w dół, po ciemku ale przewodnik gwarantował, że robił to już setki razy.


Nasz przewodnik wymyślił, że szkoda czasu na odpoczynek w hotelu, jedziemy (45 min) zobaczyć jeszcze miejscowość w której on na co dzień mieszka -  Bijurashi. Miejscowość też posiada mała wioskę, ale o tej porze JUŻ! zamkniętą. Jest za to mały rynek i ciekawy kompleks przy rynku - widokowo lunchowy (lunch trzeba mieć własny)


Ostatni punkt programu to rynek i suk w AlBaha. Temperatura spadła do 16 stopni. Na rozgrzewkę herbata, oczywiści z cukrem. po tym kanapka z owczą watróbka przyprawioną octem i pikantnym sosem, a na koniec soczewica serwowana na ciepło z dodatkiem przypraw i kiszonych buraków z ogórkami. Taki folklor!



Dzień zalicza się do bardzo udanych!  Pora wracać do domu…. Ponad 3 tysiące kilometrów na nami :-)

Comentários


Post: Blog2_Post
bottom of page