3 porażki jednego dnia - ale i tak było super
- aga1498
- 29 gru 2017
- 2 minut(y) czytania
Dziś miał być dzień wrażeń ekstremalnych i wizyta w Universal Studio. Zaczęliśmy od łagodnej przejażdżki tunelem z Madagaskaru. Sympatyczny rejs po pół godzinie stania w kolejce. Na drugi ogień mały roller coster rodem z krainy Shreka – nie powiem, były emocje. Wizyta w świecie efektów specjalnych i kaskaderów z Water World miała kilka nieoczekiwanych zwrotów akcji, wybuchów i zmoczenia części publiczności. N koniec zostawiliśmy sobie największy roller coster – Cyklon. Ludzie siedzą pojedynczo w rządku na podwieszonych fotelach które poza gwałtownymi przyspieszeniami w dół kręcą się jeszcze wokół własnej osi. Chyba zatyka to dech w piersiach, bo w najtrudniejszych momentach nawet krzyków nie słychać. Piszę chyba, bo nie udało nam się dostać na tę atrakcję. Czas oczekiwania 70 minut jakoś byśmy przełknęli. Ale żeby zacząć oczekiwać trzeba było zostawić wszystkie swoje rzeczy (plecaki, okulary, torebki itp.) w specjalnych szafkach. Niestety wszystkie szafki były zajęte, a do nich kolejna kolejka. Zdezerterowaliśmy na rzecz :
filmowania dronem Marina Bay za dnia
obiadu w China Town. W tej samej knajpie, co poprzednio :-)
Pierwszy punkt dostarczył nam trochę emocji. Na wszelki wypadek startowaliśmy z krzaków, żeby nas nie było widać. Nie byliśmy pewni, czy wolno, mimo, że w necie jest trochę filmów Singapuru z powietrza. Posłuszeństwa odmawiał sam dron- DJ Mavic, a w zasadzie jego kompas. Coś go bardzo zakłócało. Ale daliśmy radę. Tak naprawdę, to Mój Dzielny Miś dał radę. Ja byłam tylko obserwatorem i wycieraczką do spoconego czoła.
W to samo miejsce z resztą wróciliśmy wieczorem. Nasz cel, to wejście o 20 na Sky Walk. Kolejne po roller costerze niepowodzenie tego dnia. Oczekiwanie na wejście – 2,5h. Odpuściliśmy. Przyczyną była inauguracja świątecznego festynu na terenie parku i przygotowane na tę okazję specjalne iluminacje połączone ze świątecznymi piosenkami i śniegiem z piany, który spadł na tłum punktualnie o 20tej. Malownicze.
Polataliśmy jeszcze raz dronem z ukrycia, tym razem w nocnej scenerii. Nikt nas nie zaaresztował. I mamy niesamowite filmiki!
Zmęczeni, ale zadowoleni postanowiliśmy ruszyć na drinka do słynnego Ruffels bar przy najstarszym hotelu w mieście. Bar słynie z dwóch rzeczy:
Singapore Sling – drink, który tu powstał, a teraz można wypić w zasadzie wszędzie na świecie
Zwyczaju podawania orzeszków ziemnych do drinków, a w zasadzie rzucania skorupek po nich na podłogę
Niestety droga była długa i kręta -nasz telefon z mapami działał ze sporym opóźnieniem w stosunku do rzeczywistości. Dotarliśmy za późno, ale z zewnątrz wygląd imponująco brytyjsko. Spragnieni ruszyliśmy w drogę powrotną. Jeszcze tylko dotruptać do hotelu… I po drodze coś małego zjeść… I wypić…
Za nami 20 km i 26 tys. kroków, co oznacza, że przeszliśmy w sumie w Singapurze 55 km. Na nogach!
Komentarze