Do trzech razy sztuka
- aga1498
- 1 maj
- 2 minut(y) czytania
Zapakowanie campera zostawiliśmy na ostatni dzień, dzień wyjazdu. Nie trudno się domyśleć, ze oznaczało to lekką nerwówkę tym bardziej, ze połączone było z ostatnimi pracami domowymi typu uruchomienie podlewania na tarasach, które po zimie nigdy nie chce gadać…Kto zna Zalesia, ten wie….;-)
W czasie przygotowań okazało się, że nie działa jeden z paneli solarnych na dachu… kolejny koniec świata ;-)
Po okiełznaniu porządku w domu (mój konik), porządku w kamperze (żeby było nam miło), uruchomieniu podlewania (żeby kwiatki - a zwłaszcza boungevilla przed domem- nie wyschły i nie zgniły),uruchomieniu wszystkich paneli solarnych, zatankowaniu wody, zalaniu chemią toalety ruszyliśmy! Po skręcie na Puławską okazało się że:
Zaleś zapomniał o paczce w paczkomacie
ja zapomniałam zabrać nasze nowe bluzy kamperowe
Więc wracamy! I całe szczęście! Okazało się, że wycieka nam gdzieś paliwo, całkiem dużo paliwa… Na szczęście warsztat nieopodal, który ostatnio wymieniał nam wtryski jeszcze pracował. Okazało się, że nie podpięli jednego z wężyków… rundka po okolicy- wszystko działa…. Ruszamy więc po raz drugi na obwodnicę. Nic nie cieknie, nic nie śmierdzi, w silniku sucho….Ale po pól godziny zapala się „check engine”, co oznacza, że wracamy do naszego warsztatu (jedynie 40 km). Tam podpięcie komputera, zidentyfikowanie błędu (jako błahego i jednorazowego), skasowanie go i…. w drogę. Po ponad 2 h (około 19tej) jesteśmy w punkcie wyjścia, co zrobić.
Biletów do Skalnego miasta już nie ma (w te 2 h sprzedały się wszystkie), zmieniamy zatem trasę i jedziemy prosto do wschodniej części Słowenii i znanego nam już Jerusalem i winnicy Puklavec. Oczywiście z przystankiem na noc w Czechach - gdzies prawie przy drodze, a jednak na uboczu... ale koło kamieniołomu ;-)
Następnego dnia jeszcze tylko 6 h jazdy i już po południu lądujemy w naszej ulubionej winnicy Puklavec koło Ormoż. Cisza, spokój, nikogo nie ma. Jest ten sam pan co 4 lata temy, jest wino Sipon ( i inne), jest miejsce dla kilku amperów (jesteśmy tylko my) i jest pyyyyszna kolacja. I relaks, relaks, relaks...I wzgórza, wzgórza, wzgórza... i widoki...
I wieczorny chill...
I tak jak 4 lata temu popsuł nam się na tych wzgórzach rower, ale i tak dzielnie zjeździliśmy okolicę!
Comments