top of page

Dalej na północ się nie da - NordKapp

  • aga1498
  • 27 lip 2022
  • 3 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 19 lut 2023

Na NordKapp dojechaliśmy w chmurach, ale jeszcze bez deszczu. Rozpadało się chwilę po tym jak przekroczyliśmy bramę wjazdową gdzie uiściliśmy opłatę. Tu uwaga dla wyjaśnienia wielu różnych informacji dostepnych w necie na temat opłat. Na wyspę Magerøya wjeżdża sie dłuuugim na 7 km i głębokim na ponad 200m tunelem, przejazd jest bezpłatny. Przynajmniej tak nam się wydaje, ale być może oplata ściągnie sie automatycznie używając aplikacji, która co prawda nie jest obowiązkowa, ale z uwagi na fakt, ze niektóre drogi są płatne, jest bardzo wygodna. Nigdzie nie ma żadnych punktów poboru opłat. Nawet jesli nie zainstalujecie aplikacji, a przejedziecie płatnym odcinkiem ZNAJDĄ WAS🤣

Wjazd na parking na przylądku jest całkowicie bezplatny, można tam zostać kamprem, zwykłym autem, motocyklem czy rowerem ( tak, tak, sporo smiałków wjeżdża tu rowerami) na tak długo jak się chce. Niektórzy zostają kilka dni.

Oplata 310 NOK od osoby jest za wejscie do NordKapphallen i korzystanie z dobrodziejstw cywilizacji jak muzeum, kino, bar, kantyna, restauracje i toalety.Na wjeździe dostaje sie naklejkę, którą umieszcza się na odzieży, teoretycznie na 24h wstępu do hali.

Dostep do hali był dla nas zbawienny. Lało, wiało, po niebie przewalały sie chmury, po parkingu gęsta mgła. Zaleś myślał, że to szyby nam tak zaparowały 🤣. Przeszliśmy wszyskie możliwe atrakcje wewnątrz. Zajrzeliśmy nawet do kaplicy. Obejrzelismy film o 4 porach roku na przylądku ( pierwsze skojarzenie-film o odśnieżaniu na wiele różnych sposobów, hihihi) pokazujący jak zmienia się przyroda na przestrzeni roku. Już wiemy (nie od dziś, ale dziś się upewniliśmy), że trzeba w te rejony przyjechać zimą, poczuć ogrom tej pory roku i oczywiście zapolować na zorze polarną - to moje marzenie od wielu lat.

Spacer pod najpopularniejszy globus świata i cyknięcie kilku fot sprawiło, że przemokliśmy okrutnie.



Zmarznięci i głodni ruszyliśmy do miejscowości w dole - Skarsvåg w poszukiwaniu słynnej restauracji serwującej kraby królewskie. Tylko kraby królewskie (niestety na zimno, hehehe). Restauracyjka to mały czerwony domek, cały przystrojony świątecznie (nawet choinka była) z małym sklepikiem ze swiątecznymi dekoracjami częściowo robionymi recznie przez właścicieli i przydomową jadłodajnią. Pani domu, właścicielka(?), a na pewno główna zarządzająca tego rodzinnego biznesu to niezbyt kontaktowa osoba koło 60tki. Na wstępie zrugala nas za brak rezerwacji i kazała czekać aż sprawdzą czy maja wystarczającą ilość ugotowanego kraba. Mieli! Kilka minut pozniej wjechały na stół czerwone odnóża wraz z nożyczkami i instrukcją słowną jak sie do nich dobrać. Pyszne, choć nie moje ulubione ;-) Całości dopełniły domowe gofry z domowym dżemem i domową bitą śmietaną. To gofry i inne caista wystawione na stole oraz kawa i herbata przyciągają do tego miejsca (jedynego takiego w wiosce liczacej 70 osób) na niedzielny podwieczorek i okoliczne ploteczki.

Jeśli chcecie tam zjeść, to pamiętajcie o wcześniejszej rezerwacji i zasileniu karty kredytowej ;-) - koszt ok 1 200 nok za dwie osoby!



Pytanie skąd tu kraby królewskie? Otóż stoi za tym towarzysz Stalin, który chcąc zadbać o pożywienie dla mas rodaków przetransportował tego ogromnego zwierza (korpus do 23 cm, rozpiętość kończyn do 1,5m i waga do 12 kg) z morza Beringa na morze Barentsa. Krab, który zjada wszystko rozpanoszył sie w nowym ekosystemie przejmując panowanie nad głębinami i króluje tam do dziś.


Najedzeni, wysuszeni poszliśmy na spacer po wiosce w siąpiącym deszczu. Zaglądając do portu spotkaliśmy grupę wędkarzy, wyglądających jakby mieli zaraz wypłynąć w morze… choć pora trochę późna i jakoś tak ubrani nie do końca na poważne wypłynięcie w taką pogodę…. Zagadali do nas po polsku, co nas zdziwiło, bo do tej chwili widzieliśmy tylko dwa auta na naszych rejestracjach. Okazało sie, że to grupa na męskim wyjeździe wędkarskim. Przyjechali na 10 dni łowić. Po kilku dniach złowili już ponad pół tony ryb, głównie dorszy, ale były też i inne okazy. Panowie wybierali sie właśnie na morską, symboliczną ceremonię pożegnalną jednego z kolegów, który zmarł w czasie wyprawy :-(. 5 łódek wypłynęło na środek zatoki (zabrali nas ze sobą) wrzucili do wody specjalnie upleciony wianek, kwiaty i oczywiście flaszeczkę wódki. Odpalili race i w strugach deszczu pożegnali kolegę.



To od nich następnego dnia odebraliśmy spory zapas świeżej ryby na drogę ;-) Jedna cześć wylądowała w zamrażalniku, druga czeka na smażenie.


Po powrocie na przylądek oddaliśmy sie czytaniu i szydełkowaniu ( tym razem nie czapki ale koszyczka do łazienki) a w końcu nawet oglądaniu serialu Królowa. Wszystko, żeby dotrwać do północy i o północy na północy wypić kieliszek prossecco. No i mialo przestać padać i wiać! I tak wlasnie bylo, co dalo nadzieje na pogodny poranek. W białą noc, zupelnie jasną (jak za dnia) poszliśmy spać wśród pewnie ze 150 innych kamperow…




Poranek w słońcu, wędrówka po płaskowyżu, kawka z widokiem na naprawde najbardziej na północ wysuniety przyladek (niestety nie da sie tam dojść) i w drogę na Lofoty! A po drodze jeszcze odebrac ryby w Skarsvåg.




Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Podsumowanie by Zaleś

Planując tą podróż zadawałem sobie pytanie czy w tak krótkim czasie wykonalne jest zrealizowanie takiej trasy. Szukałem podpowiedzi w...

 
 
 

Komentarze


Post: Blog2_Post
bottom of page